W Polsce mamy najniższe pogłowie trzody chlewnej od 70 lat, o 75% mniej zarejestrowanych siedzib stad, a w Unii Europejskiej 2 % gospodarstw produkuje 70% trzody chlewnej. Być może to ostatni moment, w którym można podjąć próbę uratowania polskich gospodarstw trzodziarskich. Według działaczy Agro Unii, ministerstwo rolnictwa nie uwzględnia gospodarstw rodzinnych w planach odbudowy pogłowia świń, ponieważ role wiodącą rezerwuje dla korporacji zajmujących się tuczem nakładczym.
- Podczas środowego (11.01) posiedzenia podkomisji rolnictwa był rozpatrywany raport NIK, prezentujący jak weterynaria kontroluje gospodarstwa, które mają przestrzegać bioasekujarcji. Stwierdziliśmy, jako przedstawiciele hodowców, że rozporządzenie dotyczące bioasekuracji ewidentnie było pisane z dużymi gospodarstwami przemysłowymi. To jest dowód na to z kim ministerstwo rolnictwa rozwiązuje zaistniałe problemy. My, jako przedstawiciele mniejszych gospodarstw rodzinnych, zawsze staliśmy na stanowisku, że na rynku jest miejsce dla tych dużych i dla tych najmniejszych, nietowarowych. Jak wyniknie jakiś problem w rolnictwie, to trzeba rozmawiać ze wszystkimi stronami. Oczywiście to nie jest łatwe i wymaga wysiłku i pracy, ale rozporządzenie o bioasekuracji dotyczyło wszystkich jednakowo. Trzeba cały czas monitorować i patrzeć jakie przepisy są tworzone – mówi Ewa Szydłowska, działaczka Agro Unii.
- Pan minister jak zawsze chce przedstawić plany odbudowy trzody chlewnej w kraju, opierając je w dużej mierze na tuczu nakładczym albo kontraktowym i to jest zaskakujące. Dlaczego w tym kierunku zaczynamy iść? Dlaczego minister postrzega te korporacje prowadzące tucz nakładczy jako element odbudowy? Przecież od zawsze było mówione, że gospodarstwa indywidualne i rodzinne mają być podstawą produkcji rolnej w Polsce – przypomina Jarosław Wojtaszek z Agro Unii.