- Bioasekuracja musi dotyczyć wszystkich rolników, małych i dużych. Nie mogą być w gospodarstwie tylko dwie maty i płyn do dezynfekcji. Bioasekuracja musi obowiązywać wszystkich, bo mali będą decydowali o dużych przedsiębiorstwach, ponieważ będą stwarzali ogniska. Nie może tak być. Inspekcje powiatowe muszą chodzić i kontrolować małych rolników, którzy muszą się podporządkować i rozumieć sprawę. Nie ma innego wyjścia – uważa poseł Zbigniew Ajchler.
To jest wojna!
Na sejmowej komisji rolnictwa, poświęconej wirusowi ASF, która odbyła się w ubiegłym tygodniu, poseł Zbigniew Ajchler podkreślał, że „jesteśmy na wojnie”. - Musi nastąpić radykalna zmiana polityki naszego państwa – przekonywał parlamentarzysta z Wielkopolski. W jego opinii wyznaczanie stref różowych czy czerwonych nie wnosi kompletnie nic jeśli chodzi o powstrzymanie transmisji wirusa. Przede wszystkim te mechanizmy administracyjne nie zatrzymują migracji zwierząt. Dodał, iż sabotażem gospodarczym jest eutanazja zdrowych świń. – Eutanazja zdrowych zwierząt jest moim zdaniem przestępstwem gospodarczym. Pomimo, że są to przepisy unijne, to nie powinno się do tego w naszym kraju dopuszczać – mówił poseł. Dodał, iż do zwalczania pomoru i odstrzału dzików, będących wektorem przenoszenia wirusa, należy użyć przeszkolonych oddziałów wojskowych. Jednocześnie uważa, że koła łowieckie jeśli się nie wywiązują ze swoich zadań, a zdaniem Ajchlera nie wywiązują się, to należy je zlikwidować. – Jesteśmy członkami Unii Europejskiej, ale nie możemy biernie i głupkowato wypełniać tego co oni nam dyktują. Mamy swoją wolę i własny rozum. Nie wolno postępować na zasadzie „bo Unia nam kazała”. Co to ma być? Jesteśmy w Polsce! – grzmiał poseł niezrzeszony.
W toku dalszej dyskusji poseł odniósł się do wypowiedzi niektórych rolników. Jeden z gospodarzy przybyłych do Sejmu zauważył, że programy wsparcia finansowego na bioasekurację są niesprawne, a zwrot zainwestowanych pieniędzy, np. w bramkę bioasekuracyjną trwa nawet dwa lata. W opinii hodowcy, dlatego wielu rolników rezygnuje z niektórych elementów zabezpieczenia przed pomorem, bo okazują się one zbyt kosztowne. - To nie jest tak, że winny jest tylko rząd. Tak, 90% spraw jest po stronie państwa ze względu na chorobę zwalczaną z urzędu. Są jednak tacy rolnicy, których nazywam kalkulatorami. I oni się zastanawiają, czy wejść w bioasekurację, czy w nią nie wchodzić – mówił Zbigniew Ajchler. Poseł podkreślał, że „często nie chcemy widzieć w jaki sposób są zabezpieczone nasze gospodarstwa”. – Dlatego minister powinien powiedzieć tak: koniec dla partaczy, nieuków i flejtuchów na produkcji trzody chlewnej, bo psuja nam i wielu milionom rolników interes i opinię. A to się dzieje. Uczestniczą w tym wszyscy, którzy mieszkają na wsi i żyją z rolnictwa. Często gospodarstwa są nieosłonięte, otwarte i wszyscy tam hulają. Należy spojrzeć we własny garnek i w te sprawy patrzeć – nawoływał poseł z Wielkopolski.
Mała hodowla kastruje duże przedsiębiorstwa?
Poseł Ajchler podobne opinie wygłaszał już podczas czerwcowego posiedzenia komisji sejmowej, która była poświęcona tuczowi nakładczemu. - Guru w polskiej trzodzie chlewnej, prof. Zygmunt Pejsak – to jest tak jak prof. Religa w kardiologii – mówi tak: Musimy mieć cywilną odwagę na to, żeby wskazywać inspekcjom powiatowym, na jakim etapie i poziomie bioasekuracji są rolnicy. Tysiące rolników robi ogromne szkody dużym gospodarstwom, ponieważ nie przeznaczają odpowiednich pieniędzy na bioasekurację i ograniczają się tylko do jednej maty czy dwóch mat związanych z tym tematem. Druga sprawa. Mała hodowla na 5–10 sztuk eliminuje, powiem jeszcze raz za prof. Pejsakiem, kastruje duże przedsiębiorstwa, które wydają megapieniądze na bioasekurację, w tym tucz kontraktowy – stierdził wówczas parlamentarzysta. Ajchler dodał, że w jego firmach prowadzi się produkcję około 60 tys. warchlaków „o najwyższym poziomie mięsności i genetyki”.