Hodowca krów i ostatni rolnik w swojej wsi, wspiera Greenpeace i Otwarte Klatki

Redakcja
krowy, łąka, rolnictwo ekologiczne

Łukasz Mucha, rolnik z Pomorza, to hodowca krów, który określa się jako ostatni gospodarz w swojej wsi. Jak stwierdził, od 2004 roku trwa uprzemysławianie rolnictwa na wielką skalę, co doprowadziło do upadku małych gospodarstw i dało pole do powstania wielkich ferm przemysłowych oraz zakładów przetwórczych. Proces destrukcyjny trwa nadal i dlatego rolnik postanowił wspierać ekoaktywistów w walce z korporacyjnymi fermami przemysłowymi.

 

- To nie było tak, że spadł meteoryt, raptem mnie trafił i zostałem sam – mówił Łukasz Mucha w rozmowie z Grzegorzem Sroczyńskim z TOK Fm. Rolnik i hodowca krów z Rakowca koło Gniewu (woj. pomorskie) przedstawiał się jako ostatni gospodarz w swojej wsi. Opowiadał jednak, że przed wejściem Polski do Unii Europejskiej w jego wsi działało 20 gospodarstw, każdy miał po kilka świń, niektórzy produkowali też mleko. Stada liczyły góra dziesięć krów. Aktualnie został jedynym w swojej miejscowości gospodarzem na polu rolniczej bitwy o przetrwanie. Pan Łukasz aktualnie prowadzi produkcję mleka na poziomie 6 tys. litrów miesięcznie. Jak stwierdza, dla ogromnej mleczarni do której oddaje surowiec jest nikim, bowiem zakład ten skupuje 6 mln litrów mleka dziennie.

 

Małe mleczarnie zlikwidowano z pełną premedytacją

 

Regres rolniczy w jego wsi rozpoczął się po 2004 roku. - Po pierwsze konkurencja. Jak to w każdej branży znaleźli się bardziej przewidujący, sprytniejsi, którzy już w latach 90 zaczęli skupować ziemię – mówi rolnik dla tokfm.pl. - Małe gospodarstwa opierały się na hodowli świń, bo produkcja mleka to jest już dość skomplikowana sprawa, trzeba mieć odbiorcę, mleczarnię. Mały producent potrzebuje małej mleczarni, które zlikwidowano z pełną premedytacją – stwierdził.

 

Jak stwierdził Mucha, w dwóch powiatach w jego okolicy zlikwidowano do początku lat dziewięćdziesiątych jedenaście małych mleczarni, a do tego piętnaście małych przetwórni mięsnych. W ich miejsce powstawały potężne molochy nastawione na przemysłowy przerób surowców rolnych. Dodał, że na hektarach ziemi, gdzie dawniej rosły różnego rodzaju zboża, zaczęto uprawiać jeden gatunek, co zabiło różnorodność, którą wcześniej gospodarze starali się utrzymywać.

 

Krowa w fermie przemysłowej jest jak Usain Bolt

 

Gospodarz jest przekonany, że molochy przemysłowe są szkodliwe dla prawdziwego rolnictwa. Stwierdza, że w wielkich fermach tysiące zwierząt żyją w ścisku, nie wychodzą na zewnątrz, a krowy potrafią dawać dziennie 50 litrów mleka. - One stoją w oborze, tylko żrą i leżą. Taka krowa jest jak Usain Bolt, tylko on po przebiegnięciu swoich stu metrów pójdzie na piwo, a te krowy biegną cały czas – stwierdził rolnik. Mówił też, że taka krowa nawet nie potrafiłaby przeżyć na łące, a w szczycie laktacji może dawać nawet 90 litrów mleka dziennie. - To jest niewyobrażalne. Rzadko która krowa dożywa tam piątego roku życia. Dla porównania powiem, że moje krowy mają średnio około dziesięciu lat i pewnie jeszcze ze cztery będą użytkowane – zaznaczył.

 

Jak pisze tokfm.pl, to wszystko sprawia, że Łukasz Mucha, jako rolnik i hodowca krów, wspiera Greenpeace i Otwarte Klatki, a sam działa w stowarzyszeniu, które protestuje przeciwko wielkim fermom. Przyznał też, że osobiście wpłaca darowizny na Greenpeace. - Wielkie fermy to jest zwyczajnie zagłada. My konkurencyjnie nie jesteśmy w stanie tego wytrzymać – stwierdził.

 

Pełna treść publikacji na portalu tokfm.pl - kliknij. 

 

Loading comments...
Wiadomość z kategorii:

Obserwuj nas w Google News 

i czytaj materiały szybciej niż inni

Google Icons 16 512

Dołącz teraz