Nasz głos, głos Izb Rolniczych w ministerstwie rolnictwa, w parlamencie ma być zauważalny. Osoby w KRIR mają mówić naszym głosem. A póki co, to dało się zauważyć, że jesteśmy jako samorząd rolniczy marginalizowani. Wielokrotnie np. producenckie związki branżowe miały lepsze przełożenie w ministerstwie niż my. Tak być nie powinno – stwierdził jeden z działaczy samorządu rolniczego.
Na progu nowej kadencji, podobnie jak w poprzedniej, powróciła sprawa odbioru wśród rolników działań Krajowej Rady Izb Rolniczych. - Gospodarze z Kujaw i Pomorza uważają, że działalność „krajówki” nie była taka jakiej by oczekiwali. Padł postulat zmian. Tych ostatnich mają się podjąć przedstawiciele KPIR w Krajowej Radzie - prezes Ryszard Kierzek i delegat do KRIR Tomasz Zakrzewski. Obaj otrzymali od radnych wojewódzkich właśnie takie zadanie - czytamy w komunikacie KPIR. - Nasi delegaci muszą wiedzieć po co tam idą i jak mają dokonywać wyboru – mówił Tadeusz Ziółkowski, wiceprezes KRIR. Podkreślił on negatywną ocenę działań szefa KRIR Wiktora Szmulewicza. - Nasz głos, głos Izb Rolniczych w ministerstwie rolnictwa, w parlamencie ma być zauważalny. Osoby w KRIR mają mówić naszym głosem. A póki co, to dało się zauważyć, że jesteśmy jako samorząd rolniczy marginalizowani. Wielokrotnie np. producenckie związki branżowe miały lepsze przełożenie w ministerstwie niż my. Tak być nie powinno – dodał.
Jak czytamy na stronie internetowej KPIR w toku dyskusji powrócono do wydarzeń ze stycznia 2019. Wówczas w Warszawie miał się odbyć protest rolniczy. Nie odbył się, ponieważ prezes KRIR zastopował tą oddolną inicjatywę. Argumentowano przy tej okazji, że Izby Rolnicze nie mogą organizować protestów, ponieważ korzystają z pieniędzy publicznych. - Warto to w końcu wyjaśnić. Korzystamy jako samorząd z pieniędzy publicznych, ale pieniądze te, pochodzą z naszych kieszeni, bowiem płacimy podatek rolny. Bardzo źle się stało, że mimo naszych przygotowań do protestu nie doszło– zauważyła radna Maria Żukowska-Repeczko.