- Rynek nawozów jest rynkiem skonstruowanym wadliwie. Z jednej strony bowiem mamy wielkich producentów, ale z drugiej strony rolnicy nie bardzo mają możliwości zakupu nawozów bezpośrednio od tychże producentów, lecz są skazani na pośrednictwo sieci różnych dystrybutorów, którzy realizują swoją politykę biznesową, która ma być dla nich przede wszystkim dochodowa – uważa poseł PiS, Jan Krzysztof Ardanowski.
- Jak zaradzić problemowi braku nawozów?– pytała redakcja Fronda.p byłego ministra rolnictwa, Jan Krzysztofa Ardanowskiego.
- To jest problem realny, a dla rolnictwa wręcz kluczowy. Importować ich nie mamy skąd, ponieważ w innych krajach produkcja nawozów, szczególnie azotowych oraz wieloskładnikowych z zawartością azotu - została wstrzymana. Import jest więc zagadnieniem bardzo problematycznym, bo tak na dobrą sprawę nie wiadomo nawet z jakich konkretnie kierunków mielibyśmy te nawozy importować. Jednak cały problem jest zdecydowanie głębszy i ma więcej wymiarów – stwierdza Ardanowski.
- Po pierwsze trzeba uznać, że nawozy są pełnoprawnym czynnikiem produkcji, a nie opowiadać bajki o ich szkodliwości, jak czyni to bardzo wielu ekologów i polityków w Unii Europejskiej lansujących tzw. Zielony Ład. Po drugie trzeba robić wszystko, żeby te nawozy w ogóle były i w pierwszej kolejności powinny to zapewnić spółki państwowe, ponieważ nie są one firmami nastawionymi tylko na zysk, ale realizują również politykę państwa. Tu już musi być konkretna decyzja rządu, przywracająca produkcję w tych zakładach. Z tego co słyszałem Anwil wznowi produkcję saletry amonowej, co jest dobrą informacją, bo będziemy mieli nie tylko nawozy, ale i produkcja dwutlenku węgla zostanie przy okazji przywrócona.
Po trzecie wreszcie rynek nawozów jest rynkiem skonstruowanym wadliwie. Z jednej strony bowiem mamy wielkich producentów, ale z drugiej strony rolnicy nie bardzo mają możliwości zakupu nawozów bezpośrednio od tychże producentów, lecz są skazani na pośrednictwo sieci różnych dystrybutorów. Wspomniani dystrybutorzy nawozów realizują swoją politykę biznesową, która ma być dla nich przede wszystkim dochodowa. Kupują oni nawozy u producentów tanio, następnie czekają na zwyżkę cen i ostatecznie rolnicy są zawsze tymi, którzy na tym przegrywają musząc płacić za nawozy więcej. Rząd, żeby ratować sytuację próbuje stosować dopłaty do nawozów, co jest jakimś tam tymczasowym wyjściem z sytuacji, ale nie rozwiązuje istoty problemu, napędzając jedynie pieniądze zakładom produkującym nawozy oraz ich dystrybutorom.
Uważam, że należałoby stworzyć alternatywną dla istniejących już sieci dystrybucyjnych sieć sprzedaży w oparciu przede wszystkim o podmioty państwowe, takie jak: kilkadziesiąt gospodarstw Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa, duże gospodarstwa oraz inne podmioty wchodzące w skład Krajowej Grupy Spożywczej, kilkadziesiąt gospodarstw instytutów naukowo-badawczych będących w gestii ministra rolnictwa, a być może również o gospodarstwa należące do uczelni rolniczych, czy nawet niektóre podmioty prywatne. W ten sposób skonstruowalibyśmy nową, bardzo dużą sieć sprzedaży, gdzie praktycznie od ręki można by uruchomić ok. 200 rozrzuconych po całym kraju punktów sprzedaży. Wówczas ministerstwo rolnictwa miałoby również realny wpływ na kształtowanie się cen detalicznych nawozów, które muszą płacić rolnicy. Aby to się jednak udało, konieczne byłoby przełamanie oporu wspomnianych prywatnych dystrybutorów, którzy trzymają za gardło zarówno rolników, jak i wytwórców nawozów. Jeśli jednak nie stworzymy nowej sieci dystrybucyjnej w oparciu o podmioty państwowe, to ta sytuacja nadal będzie trwała. Tu już jednak potrzebna jest konkretna decyzja polityczna rządu, a nie pilnowanie interesu prywatnych firm dystrybucyjnych, które na tych wszystkich zaburzeniach związanych z nawozami zarabiają. Nie zarabiają za to rolnicy, którzy ponoszą coraz większe koszty, co ostatecznie oczywiście odbija się zawsze na konsumentach – zauważył doradca prezydent RP ds. rolnictwa.
Pełna treść rozmowy z były ministrem rolnictwa dostępna jest tutaj – kliknij.