Posiadacze jałówek mięsnych są rozgoryczeni. Dla wielu brak pomocy covidowej oznacza koniec hodowli

Redakcja

- Nie rozumiem dlaczego hodowców jałówek ras mięsnych nie ujęto w pomocy dla rolników szczególnie dotkniętych kryzysem związanym z koronawirusem. Czy my nie jesteśmy rolnikami? Czy my nie produkujemy na ten rynek? Jałówka mięsna nie jest opasem? Nie ubija się tego w zakładach? Nie handluje się żywcem? To jest druzgocące. Rzesza ludzi jest wykluczona z tej pomocy w tak bezczelny i chamski sposób, że to się po prostu w głowie nie mieści – mówi pan Wojciech - rolnik z okolic Ostrowi Mazowieckiej.

 

- To ja zapieprzam, produkuję na rynek, ponoszę ogromne koszty i wyrzeczenia, a jeśli przychodzi co do czego to zostaję na lodzie. Przecież sam minister krzyczał, że pomoc w pierwszej kolejności powinna zostać skierowana do producentów wołowiny. Ten rok jest ciężki, poprzedni był ciężki, do tego susza i problem z paszami. Teraz w obliczu kłopotów z pandemią  pozbawia się ciężko pracujących ludzi jakiejkolwiek pomocy. Gdzie są media, które zajmują się pierdołami, tematami zastępczymi, a nie dostrzegają prawdziwych problemów polskiego rolnictwa? Coś jest nie w porządku z tym naszym krajem. Nie godzę się na taki stan rzeczy. O pomocy decydują ludzie, którzy nie maja o tym zielonego pojęcia. Przecież można tę pomoc podzielić na podstawie danych o zarejestrowanych sztukach albo po prostu z faktur. To wszystko wygląda na próbę skłócenia rolników – stwierdził w rozmowie z nasza redakcją pan Wojciech.

 

- My jako producenci wołowiny ponieśliśmy największe straty w ostatnim czasie. W drobiu czy w trzodzie chlewnej te cykle produkcyjne są krótsze i pozostaje większe pole manewru. W produkcji wołowiny to jest cykl roczny. Od 2009 roku hodowałem wyłącznie byki. Utrzymywałem w granicach 40-50 sztuk bydła. Jakiś czas temu zrobił się bałagan z ubojem rytualnym, później nastąpiła afera leżakowa, która została mocno rozdmuchana. Z racji wieku i bezpieczeństwa przeszedłem na jałówkę opasową. Zwierzęta kupuję tylko w Polsce i opieram się na swojej paszy. Teraz ceny spadły, przyszedł COVID, sztuki były duże i było trzeba przetrzymać. Paszę zjadły, a ceny żywca pozostały nadal niskie. Ostatnio utrzymywałem 32 jałówki, a reszta stanowisk do 50 była pusta. Po prostu się nie opłaci. Jeśli jałówkę opasówkę limousine kupuje się w granicach 300 kg i trzeba za nią zapłacić 10 zł/kg plus VAT, a sprzedam ja po 7,50 zł z VAT-em, no to gdzie szukać pieniędzy? Obecnie produkuję i pracuję tylko i wyłącznie z sentymentu, żeby było się czym zająć. Na stanie mam tylko to co zostało zakupione jesienią ubiegłego roku, tj. 16 sztuk typowo mięsnych. Zbliżam się ku końcowi produkcji, bo nie ma sensu tego ciągnąć. Nie ma pomocy, nie ma opłacalności i nie ma konkretnych rozwiązań w kwestii regulowania cen. Do tego dochodzi kwestia przeliczania wagi wbc przez zakłady ubojowe. To mocno naciągane. Zakład waży jak chce, klasuje jak chce, a my nie mamy żadnego punktu odniesienia i weryfikacji. Wielu moich kolegów zajmujących się opasami również nosi się z zamiarem wygaszenia produkcji. Przy tych cenach wychodzę na zero. Pozostaje mi obornik, a pracować dla obornika to jest karygodne – mówił hodowca z okolic Ostrowi Mazowieckiej.

 

Loading comments...
Wiadomość z kategorii:

Obserwuj nas w Google News 

i czytaj materiały szybciej niż inni

Google Icons 16 512

Dołącz teraz