Wszystko wskazuje na to, że dzikie stado bydła z gminy Deszczno nie będzie miało nowej siedziby. - Wycofujemy się, to już zdecydowane - powiedział Nowej Trybunie Opolskiej jeden z członków rolniczej rodziny ze wsi Goszowice, do której należą zabudowania hodowlane i pola w Naczkowie. - Nie podpisaliśmy umowy wstępnej, to nie było jeszcze dogadane. Mamy w okolicy pola, podobnie jak i inni znajomi rolnicy. Tu chodzi o stado dzikich krów, które w przyszłości mogą stanowić poważny problem i powodować szkody w okolicy – wyjaśnia.
Nowa Trybuna Opolska pisze, że decyzją właścicieli zaskoczeni są nabywcy - społecznicy, którzy chcą ratować stado 180 dzikich krów z Deszczna koło Gorzowa Wielkopolskiego. Przypomnijmy, że Biuro Ochrony Zwierząt podjęło się opieki nad nim i chce zapewnić krowom dożywotnią, spokojną egzystencję. W czerwcu społecznicy uratowali krowy od wybicia, co było już nakazane decyzją powiatowego lekarza weterynarii w Gorzowie.
- W tym tygodniu mieliśmy zaczynać remont zabudowań w Naczkowie. Wykonawcy już zamówili materiały - mówi mówi w rozmowie z Trybuną Tomasz Copija, który miał sprawować nadzór nad krowami. - Zwierzęta miały być wygrodzone solidnym płotem. Nie możemy sobie pozwolić na odszkodowania dla rolników. Nasza sponsorka podpisała z właścicielami promesę sprzedaży 10 hektarów i dwóch budynków gospodarczych dla krów. Z tego co wiem jest tam też mowa o konsekwencjach finansowych, jeśli właściciele od tego odstąpią. Sytuacja jest dla nas dramatyczna. Mamy miejsce tylko dla 35 krów, reszcie grozi wywiezienie do rzeźni – żali się Trybunie opiekun bydła z Deszczna.
Portal NTO informuje ponadto, że ministerstwo rolnictwa odmawia wsparcia w sfinansowaniu transportu stada do nowego miejsca pobytu. Fundacja Biuro Ochrony Zwierząt nie ma na to pieniędzy. - Brak jest podstawy prawnej przyznania wsparcia finansowego ze środków, którymi dysponuje Minister Rolnictwa i Rozwoju Wsi na transport stada krów z Deszczna do nowego docelowego miejsca ich pobytu - informuje Dariusz Mamiński z biura prasowego ministerstwa. Jak podaje Nowa Trybuna Opolska, w przysiółku Naczków jest 4 stałych mieszkańców. Przyjęciu krów zdecydowanie sprzeciwia się tylko jeden z nich.
Przypomnijmy, iż pierwotnie stado składające się z ok. 180 zwierząt należało do dwóch braci - rolników z wioski Ciecierzyce w gminie Deszczno koło Gorzowa Wielkopolskiego. Latem i zimą chodziły w samopas po okolicy, pasły się na cudzych polach robiąc szkody innym rolnikom. Wychodziły też na drogi. W końcu za sprawę wziął się lokalny samorząd, który podjął interwencję pod naciskiem mieszkańców. W listopadzie 2018 roku sąd odebrał stado właścicielom, a jednocześnie powiatowy lekarz weterynarii nakazał wybicie stada i utylizację, bo krowy mogą stanowić zagrożenie epidemiologiczne. W obronie zwierząt stanęły różnorakie organizacje, a nawet prezes PiS Jarosław Kaczyński. 13 czerwca minister rolnictwa obiecał krowom darować życie pod warunkiem, że organizacje społeczne zapewnią im dotrwanie do naturalnej śmierci. - Wykonawcą tzw. przepadku zwierząt została fundacja Biuro Ochrony Zwierząt z Zielonej Góry, nad którą jednak szybko zawisło widmo bankructwa. Krowy bowiem żyją na 180 hektarach prywatnych łąk, a właściciel terenu nalicza za to i za dokarmianie krów ponad 60 tysięcy miesięcznej opłaty, która jeszcze wzrośnie zimą. BOZ prowadzi stale zbiórkę społeczną, ale już zalega za sierpień – czytamy na portalu nysa.naszemiasto.pl. Nadzieją na ograniczenie kosztów utrzymania stada miała być przeprowadzka do Naczkowa.
Źródło: Nowa Trybuna Opolska/ nysa.naszemiasto.pl