W gminie Deszczno (woj. lubuskie) od kilku lat mieszkańcy uskarżają się na wolno żyjące stado bydła, które obecnie liczy ok. 170 sztuk. Bydło ma niszczyć uprawy i obejścia, a właściciele nie interesują się swoimi zwierzętami. Dlatego wojewoda lubuski wystąpił do ministerstwa rolnictwa o sfinansowanie likwidacji stada, które ma pochłonąć, bagatela, 350 tys. zł. Sprawa budzi jednak pewne wątpliwości, bowiem w opinii obrońców praw zwierząt, bydło można zweryfikować pod względem zdrowotnym i sztuki nadające się do utrzymania zalegalizować oraz przeznaczyć na dalszy chów.
Wg doniesień lokalnych mediów, mieszkańcy gminy mieli wielokrotnie interweniować w tej sprawie u wojewody lubuskiego, a problem ciągnie się już od blisko 20 lat. Skarżyli się, że bydło żyjące na polach w pobliżu Warty zjada rolnikom uprawy i powoduje wypadki drogowe.
Jak informuje Zofia Batorczak, wojewódzki lekarz weterynarii, stado jest o nieznanym statusie zdrowotnym, ponieważ od kilkunastu lat nie jest badane. Nie wiadomo z jakimi zwierzętami stado ma do czynienia, wędrując po obszarze 400 hektarów. Aktualnie stado liczy około 170 sztuk bydła. Rozmnażało się w sposób niekontrolowany i dlatego w świetle prawa nie ma możliwości, by zostało zarejestrowane i stało się legalne oraz mogło trafić do obrotu dla ludzi. - Nie było opieki, nie było nadzoru weterynaryjnego lekarza weterynarii, opieki lekarskiej dla tego bydła i nie wiadomo co się działo ze sztukami padłymi. Musimy postąpić w ten sposób aby chronić innych rolników - wyjaśniałaZofia Batorczak na antenie TVP3 Gorzów Wielkopolski
Sprawą zajęli się również obrońcy praw zwierząt. W 2018 r. stado monitorowali Inspektorzy Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Zwierząt "Animals" w Gorzowie Wlkp., którzy udali się na miejsce do Ciecierzyc gdzie mieli zobaczyć, wedle relacji TVP, konające krowy i cielaki. Powiatowy Lekarz Weterynarii kilkakrotnie nakazywał samorządowi likwidację stada, ale gmina nie podjęła się tego zadania.
Sąd nakazał właścicielowi likwidację stada, ale mężczyzna tego nie zrobił. Sprawą zajął się wojewoda lubuski. Władysław Dajczak zwrócił się o pomoc do ministerstwa rolnictwa. 30 kwietnia minister finansów podjął decyzję o przyznaniu 350 tys. złotych na zabicie zwierząt. Bydło już zostało umieszczone w zagrodzie, gdzie czeka na "wyrok". Ich właściciel przychodzi do nich kilka razy dziennie, by je nakarmić i napoić.
Właściciel stada nie zgadza się z decyzją sądu i bydła wybić nie zamierza. Jak mówi, to dla niego całe życie. - To moje zwierzęta, tyle lat przy nich pracowałem i to moje jedyne źródło utrzymania. Nie zgadzam się, by w tak bestialski sposób z tym zwierzętami postąpić – mówi w rozmowie z dziennikarzami stacji telewizyjnej Polsat News. - Spać nie mogę, bo kocham te zwierzęta. Życie poświęciliśmy im, zrezygnowaliśmy z rodziny, z innych spraw, którymi mogliśmy się w życiu zająć. Ci, co mnie znają, to wiedzą, że jestem tu co dzień – mówi w rozmowie z Polsatem brat właściciela zwierząt, który również ich dogląda.
Co ciekawe wspomniane Towarzystwo Ochrony Zwierząt „Animals” jest obecnie przeciwne likwidacji stada. - Nie zgadzam się do wykorzystania mojej wypowiedzi sprzed roku, aby usprawiedliwić mord bydła. Jestem temu przeciwna jako człowiek prywatny i Inspektor Animals. 10 lat czekania aby z kilkunastu krów zrobiło się stado 170 zwierząt. Można było to rozwiązać szybciej, taniej, prościej i bardziej etycznie – napisała na Facebook'u Anna Dryglas, która w marcu ubiegłego roku na antenie Telewizji Polskiej mówiła o stanie zdrowia bydła z Ciecierzyc. - Za te pieniądze można te zwierzęta przebadać, a myślę, że znalazłby się też ktoś, kto by je przygarnął. Wystarczy objąć je kwarantanną, przeprowadzić badania i wykluczyć choroby – dodaje Przemysław Kubina inspektor w OTOZ Animals w Gorzowie Wielkopolskim.
Stado zostanie zlikwidowane w najbliższych dniach. Kosztami zostanie obarczony właściciel bydła.
Źródło: Gazeta Lubuska/TVP3 Gorzów Wielkopolski\Polsat News