Po ujawnieniu ogniska afrykańskiego pomoru świń w okolicy Rostocka, hodowcy świń w Danii mogą czuć niepokój. Organizacja patronacka duńskiego sektora rolnego (L&F) ostrzegła jednak przed niepotrzebną paniką. Niemieckie służby weterynaryjne informują, iż wirus nie został najprawdopodobniej zawleczony do chlewni przez dziki.
Główny doradca L&F ds. weterynarii, Jan Dahl, stwierdził w zeszłym tygodniu, że ASF przesunął się o ok.100 km na zachód i jest tym samym bliżej Danii. Nie jest to dobry prognostyk, ale z perspektywy Danii scenariusz ochrony przed ASF nie zmienił się znacząco. Dahl przypomniał hodowcom, że sektor świń domowych może nadal polegać na wypróbowanych i przetestowanych procedurach bezpieczeństwa biologicznego na granicy i w głębi kraju, a także na ogrodzeniu dla zwierzyny na południowej granicy. Według doradcy L&F sytuacja wyglądałaby inaczej, gdyby epidemia została zawleczona przez dziki z granicy niemiecko-polskiej.
Dziki nie wykazują oznak infekcji
Tydzień po wykryciu afrykańskiego pomoru świń w gospodarstwie w Lalendorf (powiat Rostock), minister rolnictwa Till Backhaus (SPD) ocenił, że sytuacja jest opanowana. Jak poinformował, wirus najprawdopodobniej nie został przeniesiony do obiektu przez dziki. W samym Lalendorf oraz w strefach zastrzeżonych do 10 km były prowadzone intensywnie poszukiwania padłych dzików dronami oraz z psami wykrywającymi chorobę. - Nie ma dowodów na aktywną obecność ASF w populacji dzików wokół farmy dotkniętej pomorem. To dobry znak, ale nie jest to jeszcze ostateczny osąd – powiedział Backhaus w miniony poniedziałek. Minister dodał, że wkrótce spodziewana jest ostateczna ocena Instytutu Friedricha Loefflera (FLI), który jest odpowiedzialny za choroby zwierząt. Hodowcy świń na północnym wschodzie Niemiec będą musieli przynajmniej do lutego funkcjonować przestrzegając surowych środków ostrożności.