Jesteśmy świadkami burzliwej dyskusji na temat redukcji populacji dzików ze względu na walkę z ASF. Przeciwstawiane są interesy producentów trzody chlewnej z ogólnie pojmowaną ochroną przyrody i dzików jako gatunku spełniającego określoną rolę w ekosystemie. Tymczasem rozbieżności żadnej nie ma, gdyż wszystkim powinno zależeć, aby pozbyć się wirusa z populacji dzików. - Jest tylko jeden problem: jak to zrobić, aby działanie to było skuteczne. Rolnicy naciskają, aby cel osiągnąć poprzez rozrzedzenie populacji, przez co możliwość zarażania jednych dzików od drugich byłoby ograniczone. Ekolodzy i część środowiska myśliwych uważają, że nie powinniśmy ingerować poprzez intensywny odstrzał i pozostawić problem bez rozwiązania - ocenia Aleksander Dargiewicz z Krajowego Związku Pracodawców Producentów Trzody Chlewnej.
Ten drugi sposób patrzenia na sytuację prawdopodobnie wynika z przekonań etycznych, gdyż masowy odstrzał dzików ukierunkowany na samice kojarzy się z krzywdzeniem zwierząt. Czy jednak bezczynność i powiększanie stopnia występowania wirusa w populacji dzików nie jest jeszcze większym okrucieństwem? Od lutego 2014 roku do dnia dzisiejszego potwierdzono 3347 przypadków ASF. Średnio jeden przypadek obejmował kilka zwierząt. Można więc przyjąć, że w wyniku choroby ASF w Polsce padło kilkanaście/kilkadziesiąt tysięcy dzików. Wirus dotknął zarówno samce, jak i samice (w tym w ciąży), które padły po kilku dniach cierpień z powodu wysokiej gorączki, duszności, niedowładu zadu, biegunki i odwodnienia.
Wystarczy popatrzeć na rosnące liczby przypadków ASF w kolejnych latach. Wynika z nich, że poprzez pozostawienie choroby w populacji z roku na rok skazujemy coraz więcej dzików na cierpienie i śmierć z powodu ASF.
Autor: Aleksander Dargiewicz (KZP-PTCh)