Profesor Jan Pinowski - Moje spotkanie z Arkady Fiedlerem

prof. Piotr Tryjanowski

Był rok 1979. Już ponad rok pracowałem wraz z żoną Barbarą na pograniczu Wenezueli i Kolumbii nad wpływem melioracji sawanny (llanos) nad przebogatą tam awifauną. Część czasu w każdym miesiącu spędzaliśmy w stolicy Wenezueli Caracas. Dowiedziałem się, że przyjeżdża tam wraz z synem i lekarzem Arkady Fiedler i jestem zaproszony na spotkanie organizowane w ramach Jego pobytu przez naszą Ambasadę. Arkady Fiedler miał już wówczas 85 lat i nie należało się dziwić, że wszyscy obawiali się sentymentalnej podróży nad Ukajali, dokąd ze względu na wiek zresztą nie dotarł.

 

Nie pamiętam już rozmowy z dostojnym podróżnikiem, natomiast pamiętam dalsze zdarzenia. Telefonuje do mnie attache kulturalny Ambasady z pytaniem czy mógłbym do zbiorów Arkadego Fiedlera zdobyć tukana lub bławatnika. Odpowiedziałem - zobaczymy, może się uda. Ptaki te są już rzadkie. Od dawna współpracowaliśmy z Chilijką - lekarzem weterynarii, opiekującą się ptakami w ogrodach zoologicznych w Caracas. W Zoo prowadziliśmy doświadczenia nad bilansem energetycznym (ile jedzą, ile wydalają kału, ile ważą itp.) ibisów czerwonych i kilku gatunków czapli, a Jej asystenci opiekowali się ptakami na co dzień. Muszę dodać, że wówczas w Wenezueli przebywało wielu Chilijczyków emigrantów zarobkowych lub politycznych, którzy nam Polakom byli niezwykle życzliwi. Telefonuję więc do Chileny (imię Pani weterynarz) i opowiadam, że nasz sławny podróżnik i pisarz poszukuje tukana lub bławatnika. Jej odpowiedź była niezwykła: - Poczekaj chwilkę, trzy miesiące temu zdechł tukan, może jeszcze jest w lodówce. Zaraz sprawdzę. I po chwili dopowiedziała: - Przyjeżdżaj tukan czeka. Zatelefonowałem do Ambasady Polski by z Zoo odebrali tukana.

 

Następstwa tego faktu były następujące. Za kilka tygodni przychodzi do mnie Pani weterynarz i błaga – ratuj straciłam pracę. W Wenezueli jest zwyczaj, a może prawo, że wraz ze zmianą partii rządzącej urzędnicy państwowi tracą pracę. Właśnie po demokratach rządy przejęli chadecy. Cóż miałem robić. Prawie od roku Pani weterynarz robiła za mnie czarną robotę hodując za darmo ptaki doświadczalne i jeszcze ten tukan dla Fiedlera. Dyrektor Instytutu na Uniwersytecie, w którym pracowałem był specjalistą od komarów. Komary tam podobnie jak u nas roznoszą wiele chorób. Sami zachorowaliśmy na roznoszoną przez komary dengo, niemiłą chorobę wirusową tropików. W Caracas, na balkonach domów, parapetach itp. gnieździ się co najmniej 10 gatunków pięknych gołąbków podobnych do naszych sierpówek. Ułożyłem wiec plan badań dotyczących roli komarów i gołębi w roznoszeniu chorób w warunkach miasta Caracas. Z tym planem poszedłem do Dyrektora, jednocześnie sugerując, że moja znajoma Pani weterynarz jest doskonałym kandydatem do realizacji tego planu. Opowiadałem barwnie podkreślając społeczną i ekonomiczną wagę problemu. Po kilka dniach w pracowni zjawił się Dyrektor z nowym pracownikiem – Panią weterynarz.

 

Za kilka tygodni z powodu pogarszającego się zdrowia Matki zerwałem umowę i wróciłem do kraju. Po powrocie do Polski, wybierając się w dniu 5 września 1979 roku do Poznania zatelefonowałem do Fiedlera. Zaprosił mnie do Puszczykówka i pewnie z okazji mego przyjazdu na reprezentacyjnym miejscu w domu pisarza stał „mój” tukan z etykietką „dar Jana Pinowskiego”. Wspominaliśmy tropiki, ale nie miałem odwagi zapytać, czy dotarł do Ukajali.

 

Nawiązując do kłopotów A. Fiedlera z nadgorliwymi cenzorami wstrzymującymi zdjęcia kobiet z odkrytym biustem. Byliśmy z naszą 9 letnią córką w Puerto Ayacucho nad Orinoko w gościnie u polskich Salezjanów. Oddali nam do dyspozycji pustą wówczas izbę chorych. Do sąsiedniego pomieszczenia oddzielonego tylko symboliczną ażurową przesłoną wszedł jeden z duchownych, gdy córka właśnie się przebierała. Bardzo się tym speszyła, ale usłyszała: - Nie przejmuj się moje parafianki mają mniej strojów na sobie niż ty. A propos problemów Fiedlera z naszą moralnością i żonami. Sprawa miała miejsce też w Puerto Ayacucho. Właśnie wrócił z Górnego Orinoko Hiszpan - salezjanin zoolog, który od pół roku przebywał wśród Indian, celem badania ich wiedzy zoologicznej. Przyjechał do biskupa z wielkim problemem –szef wioski Indian przydzielił mu dwie żony. Co ma robić? Nie przyjmie, nie ma po co wracać. Nie wiemy jaki był werdykt biskupa, wyjechaliśmy wcześniej. Ja w chacie Indian byłem w stanie przebywać kilkanaście minut, gdyż unoszący się tam mocznik zmuszał moje oczy do płaczu. Jak tam wytrwać pół roku?

 

 .

Tekst ten pierwotnie ukazał się w lokalnym piśmie Wiadomości Bocheńskie 2013, 24,3:4-5, zatytułowany Moje spotkanie z Arkadym Fidlerem, lekko go jedynie zredagowałem. W oryginale artykuł jest ilustrowany czarno-białymi fotografiami, niestety wydrukowane zostały w jakości uniemożliwiającej dalszą reprodukcję.

 

Profesor Jan Pinowski jest człowiekiem niezwykłym. Warto o Jego historiach rodzinnych, ale przede wszystkim podróżach i badaniach naukowych przeczytać w autobiograficznej książce Z ptakami przez życie. Można ją zakupić tutaj - kliknij. 

 

Recenzje książki ukazywały się np.:

http://www.ornis-polonica.pl/_pdf/OP-59-4%20recenzja%20Tryjanowski.pdf

https://www.kp.org.pl/pdf/pp/pdf2/PP_nr%203-2018_recenzja_2.pdf

prof. Piotr Tryjanowski
Autor: prof. Piotr Tryjanowski
Dyrektor Instytutu Zoologii w Poznaniu; zajmuje się funkcjonowanie krajobrazu rolniczego. Bada przede wszystkim ptaki, płazy i ssaki. Szczególnie zainteresowany interakcjami zwierząt dzikich i udomowionych. Miłośnik tradycyjnego pasterstwa, owiec, serów i win Środkowej Europy.

Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.   Wszystkie artykuły autora
Najnowsze artykuły autora:

Loading comments...

Obserwuj nas w Google News 

i czytaj materiały szybciej niż inni

Google Icons 16 512

Dołącz teraz