Szkody łowieckie w uprawach to niestety coraz większy problem rolników gospodarujących na ziemiach w pobliżu kompleksów leśnych. Nikt nie ma nic przeciwko, jeśli pojedyncze sarny, jelenie czy nawet dziki od czasu do czasu popasą się na jego polu, bo szkoda jest wtedy znikoma na granicy błędu statystycznego.
Gorzej, jeśli tych zwierząt są dziesiątki, a Twoje pole staje się dla nich darmowym paśnikiem otwartym przez 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Wtedy straty idą w dziesiątki tysięcy złotych, stawiając bardzo często dochodowość takiej uprawy pod dużym znakiem zapytania.
Najbardziej w tym wszystkim irytujący jest fakt, że sędzią we własnej sprawie po zgłoszeniu szkody do koła łowieckiego jest nie kto inny jak właśnie koło łowieckie. Przyjeżdzają wtedy w umówione miejsce Szanowni Możni Panowie Agronomowie i uświadamiają ciemnego chłopa (co to przecież o uprawie rzepaku najmniejszego pojęcia nie ma), że zgryziony pęd główny rzepaku to żadna strata w plonie, a że nawet to lepiej dla rośliny, bo ma wtedy więcej rozgałęzień.
Jak już rolnik dowie się, że stada jeleni to przecież jego sprzymierzeńcy, rozmowa dotyka kwestii powierzchni powstałej szkody. I w tym momencie włącza się do rozmowy naczelny łowczy matematyk, który tłumaczy gospodarzowi, że 100 metrów niezniszczonego rzepaku jest dziesięć razy dłuższe niż 100 metrów rzepaku stratowanego i że powstały kwadrat szkody o wymiarach: 100 x 100 metrów ma co najwyżej 10 arów powierzchni. Przy okazji rolnik dowiaduje się, że skoro 10 arów jego pola zniszczone jest przez zwierzynę, to automatycznie zaoszczędza on na drogiej usłudze kombajnowania, a to już przynosi wymierne korzyści!
Na koniec okazuje się, że rzepak nieuszkodzony i tak sypałby nie więcej niż 4 tony (ale z 2 hektarów) i kosztował nie więcej niż najmniej w najtańszym skupie na stepie w Środkowej Azji.
Takim oto sposobem za przysłowiową paczkę ryżu koła łowieckie produkują tysiące sztuk zwierzyny łownej do odstrzałów dewizowych za grube paczki banknotów.
Poniżej przedstawiamy foto uprawy rzepaku ozimego odmiany Garou o powierzchni prawie 40 hektrów wykonane za pomocą drona w dniu 14 czerwca br. Co istotne:
- pole zaraz po siewie zostało ogrodzone czterożyłowym pastuchem elektrycznym,
- prawie 3 kilometry ogrodzenia było obchodzone niemal codziennie (za wyjątkiem weekendów),
- od momentu zawiązywania się pierwszych łuszczyn, z uprawy 3-krotnie przepłaszano zwierzynę przy pomocy 12 osób rozstawionych co drugą ścieżkę technologiczną, zaopatrzonych w petardy hukowe i stadionowe wuwuzele,
- dodatkowo opalikowano całą plantację szmatkami nasączonymi skondensowanym ludzkim potem,
- od maj br. elektryzator akumulatorowy został zastąpiony jednym z najmocniejszych na rynku elektryzatorów sieciowych marki Ubison o mocy na wyjściu 15 juli,
To co widać na poniższych fotografiach, zaskoczyło nawet samego gospodarza. Rozmiar szkód jest przytłaczający, a to przecież nie koniec. Nowoczesna technika pomogła zobaczyć coś, co kiedyś widoczne było dopiero z kabiny kombajnu i na działania było już za późno. Mając w ręku twarde fakty (a takimi są foto szkód z drona), rolnik staje się dużo silniejszy w rozmowach z kołami łowieckimi nt. ich rekompensaty.
Zachęcamy wszystkich rolników, których uprawy zosatły zniszczone, do podobnych działań.
Na opisywanej plantacji dron pojawi się jeszcze raz na krótko przez zbiorem, co pozwoli oszacować wielkość ostatecznych strat, o czym na pewno poinformujemy na łamach tej rubryki.